Nie jestem wielkim fanem kryminałów. Nie mówię, że nie
czytam ich wcale, ale męczy trochę schemat: zbrodnia – śledztwo – pochwycenie
złoczyńcy i wymierzenie mu kary (czasem bardziej czasem mniej zgodnej z prawem). Jestem wiec za tym, żeby promować i wychwalać każdy, który choć w małym stopniu mnie zaskoczy.
Pierwszy tom trylogii Millennium przeczytałem jakieś dwa lata temu, książka –
pamiętam – nie schodziła wtedy z list bestsellerów, tak w Polsce jak i za
granicą. Nie powiem, spodobała mi się bardzo, przeczytałem ją w ciągu kilku
dni, wartka akcja, interesująca intryga, brak schematów typowych dla tego typu
literatury. No i ci bohaterowie z krwi i kości Blomkvist, niepokorny idealista,
walczący o swoje przekonania i Lisabeth, tajemnicza resercherka, o
nieprzeciętnym umyśle i pogmatwanej przeszłości.
Przyznaję, że o drugiej części Millennium przypomniała mi
filmowa (hollywoodzka) adaptacja książki, która niedawno wyświetlana była w kinach, szwedzką ekranizację
widziałem jakiś czas temu, była rzetelna i bardzo zbieżna z pierwowzorem książkowym. Tyle
przynajmniej pamiętam. Wersja amerykańska jak to wersja amerykańska musiała
spodobać się głównie widzom w USA, została zatem nieco przerobiona. I choć
niektóre wątki potraktowano po macoszemu, inne wycięto całkiem, oglądało się to
dobrze. Mocne 7/10. Amerykanie naprawdę mogli to zepsuć. Po seansie właśnie naszła mnie myśl – przecież w domu
czekają jeszcze dwa tomy trylogii.
Doczytawszy czytaną wówczas książkę do
końca, sięgnąłem po Dziewczynę, która igrała z ogniem. Zaraz też przypomniałem
sobie klarowny i przejrzysty (praktyka dziennikarska autora chyba zrobiła
swoje) styl Larssona i charakterystyczne prowadzenie akcji w taki sposób, że w
każdej chwili spodziewamy się królika z kapelusza, a kiedy już ten królik się
pojawia okazuje się, że to pierwszy z większego stada. Mimo przeszło sześciuset
stron, bynajmniej się nie dłużyło. Szczególnie fragmenty dotyczące Salender
czytało się świetnie. Patrząc na świat, jej oczyma, widząc rzeczy, na które
tylko ona zwracała uwagę oraz poddając się jej zachwytom związanym z
przedmiotem, który nie dla wszystkich jest źródłem zachwytów, mianowicie
matematyką w jej najbardziej skomplikowanym wydaniu, można było naprawdę
zmienić perspektywę i spojrzeć pod innym kątem. Fascynująca postać, pełna sprzeczności oraz wręcz „zawziętości”, dla której nie istniało stwierdzenie: "odpuszczam". Obce było ono także Blomkvistowi, szczególnie kiedy był osobiście zmotywowany do odkrycia
prawdy.
Podsumowując: ja, marnej klasy ekspert od kryminałów
polecam. Polecam ze względu na ciekawych bohaterów także pobocznych, o których słowem nie wspomniałem, intrygę, niekoniecznie gatunek.
Okładka została pobrana ze strony Wydawnictwa Czarna Owca: www.czarnaowca.pl