wtorek, 4 czerwca 2013

Pan Lodowego Ogrodu - wrażenia




      Nie pamiętam książki, w przypadku której poczułem taki żal kiedy ją skończyłem, jak w przypadku czwartego tomu Pana Lodowego Ogrodu. Nie mówię, że takowych nie było, wystarczy, że wymienię odkrycie ostatnich lat a mianowicie George Martina i  jego cykl Pieśń Lodu i Ognia. Ale w przypadku tetralogii Jarosława Grzędowicza to było inne uczucie. Całą niedzielę spędziłem na czytaniu ostatniego tomu, nie licząc oczywiście drobnych przerw na posiłki, zapobieganie odwodnieniu (a było blisko kiedy się zaczytałem) i innych przyziemnych spraw. Przypominam, że książka zawiera niemal 900 stron, stanowiła zatem dla mnie wyzwanie związane z zorganizowaniem odpowiedniej ilości czasu. Poczułem niemal fizyczny ból kiedy przewracałem ostatnie stronice, być może wynikało to z faktu, że tom trzeci i czwarty przeczytałem z niedługą przerwą i przywiązałem się do bohaterów. Przywiązałem się na tyle, że kiedy <UWAGA SPOILER> nie było wiadomo co stało się z Grunaldim i jego ekipą dywersantów, a autor sugerował, że zginęli, aż wstrzymałem powietrze, przeklinając w duchu okrutnego pisarza, ostatecznie wszystko skończyło się dla nich dobrze, przynajmniej wtedy <KONIEC SPOJLEROWANIA>.




      Czwarty tom był bez dwóch zdań na poziomie pierwszego, który zrobił na mnie chyba największe wrażenie, przy czym to o czym czytelnik dowiedział się w części pierwszej tu było lepsze, piękniejsze, potężniejsze i jeszcze bardziej fantastyczne. Grzędowicz stworzył świat dopracowany, świat z własną mitologią i historią. Oczywiście bazował na kulturach, które występują bądź występowały na ziemi, ale przekształcił je w taki sposób, że czerpiąc z rzeczywistości, mimo mnożenia przez wyobraźnię były bardzo wiarygodne. Co najważniejsze książka zaskakiwała, podziwiałem kunszt pisarza w tworzeniu spójnych, idealnie współgrających elementów, nawet te najbardziej fantastyczne potrafiły się obronić.
Patrząc wstecz przypomina mi się, że przez pierwsze dwa i pół tomu czekałem na spotkanie Vuko i Filara, przez cały tom czwarty czekałem na spotkanie i konfrontację pieśniarzy, nie zawiodłem się w żadnym przypadku. 

     Szczególne wrażanie robił na mnie rozmach tworów tytułowego Pana Lodowego Ogrodu, rozmach człowieka ograniczonego praktycznie tylko własną wyobraźnią skrzyżowany z typowo skandynawskim pragmatyzmem owocował elementami, których nie powstydziliby się najlepsi twórcy science fiction i fantasy.
        Wiem. Słodzę. Ale nic nie poradzę na to, że książka podobała mi się bardzo. Zresztą cały cykl, poraża rozmachem. Pamiętam, że kiedyś czepiałem się drugiego tomu, ale z perspektywy osoby, która przeczytała całość i on się broni.

       Dodam jeszcze na koniec, że nie przepadam za długimi cyklami, czy to książkowymi czy serialowymi, niekończącą się historią, która obfituje w wiele momentów ciekawych ale razi jednocześnie dłużyznami i nic nie wnoszącymi wypełniaczami. Preferuję skondensowanie tych ciekawych elementów historii i potraktowanie jej nie jako wielkiego naczynia z rzadzizną, w której pływają wielkie kawały mięsa, wolę żeby była to gęsta zupa, w której po każdym zanurzeniu łyżki wyciąga się mięso, a przynajmniej ziemniaka i marchewkę. Niemniej w powyższym wypadku, nie miałbym nic naprzeciw gdyby autor popełnił jeszcze jeden tom, choćby tego mięsa było mniej.

       Podsumowując. Wszystkim, którzy zastanawiają się nad rozpoczęciem przygody na planecie Midgaard w towarzystwie Vuko Drakkainena oraz Filara Syna Oszczepnika oraz ich sojuszników z całą stanowczością i odpowiedzialnością chcę powiedzieć: Go For It.

piątek, 24 maja 2013

IV Warszawskie Targi Książki



Tegoroczna edycja Warszawskich Targów Książki (16-19.05) odbyła się na Stadionie Narodowym. Byłem pod wrażeniem ogromnych możliwości tego obiektu właśnie pod kątem organizowania tego typu imprez. Poniżej fotorelacja z Targów. Dzień pierwszy i ostatni, niestety w piątek i sobotę nie dane mi było dotrzeć. 


Wejściówka oraz zaproszenie (wygrane w promocji w Merlinie)


Dzień 1 (czwartek 16.05)

















 W głębi Marek Przybylik






Dzień 4 (niedziela 19.05)


Jednym z gości był Leszek Miller



Wszyscy chętni mogli zdobyć autograf naczelnej National Geographic Martyny Wojciechowskiej

albo Nergala

  
Książki podpisywała także Magdalena Zawadzka

Krzysztof Pieczyński

 A te oto obrazki zamknięte były w dużych czarnych pudłach, do których można było zajrzeć przez specjalne otwory. Urocze nieprawdaż?



 Ks. Adam Boniecki

 Tadeusz Mazowiecki

 Jerzy Iwaszkiewicz

 Antoni Libera

Juliusz Machulski

Jerzy Stuhr

 Jaume Cabré (kolejka po wpis była naprawdę imponująca)

 Marek Przybylik

 Krzysztof Hołowczyc

 Marcin Kydryński


Żałuję, że nie udało mi się uczestniczyć w piątek i sobotę w tym wielkim święcie książki. Sobota była chyba najbardziej atrakcyjnym dniem pod względem spotkań z autorami. Nic to. Przede mną przecież Big Book Festival.

wtorek, 8 stycznia 2013

Wałkowanie Wałkuskiego

        W końcu przyszła taka chwila, że zmęczyłem się beletrystyką, znużyły mnie opowieści, bohaterowie, ich przygody i perypetie. Aż dziw bierze, tym bardziej, że od zawsze preferowałem historie z fabułą, gdzie można było śledzić losy postaci osadzone, czy to w fantastycznym czy w mniej lub bardziej rzeczywistym świecie. Potrzebowałem odmiany, tym bardziej, że mój powrót do lektury z czasów licealnych, mianowicie Lalki Bolesława Prusa utknął na siedemdziesiątym piątym procencie kindlowego wydania tej książki i nie mogłem ruszyć dalej. Zanim przejdę do rzeczy, wspomnę tylko, że plan przeczytania powieści Prusa, związany jest z chęcią przeczytania Alkaloidu Aleksandra Głowackiego, będącego kontynuacją bądź alternatywną wersją wydarzeń z Lalki. Nie znam szczegółów, gdyż nie chciałem wnikać w fabułę. Niemniej chciałem przypomnieć sobie (a może przeczytać po raz pierwszy) oryginał, żeby na świeżo po jego przeczytaniu wziąć na warsztat Alkaloid, książkę która podobno przez autora umieszczana jest w nurcie fantastyki, blisko spokrewnionym z steampunkiem, mianowicie w chempunku, wynika to jak mniemam z zastąpienia istotnego elementu steampunkowych powieści jakimi są napęd parowy, czy różnego rodzaju przekładnie, koła zębate i inne tego typu mechanizmy, związkami i  reakcjami chemicznymi. Nie będę wnikał czy nazwa ta jest właściwa czy nie, należałoby wejść głębiej w etymologię słowa steampunk,  być może bardziej się nad tym pochylę kiedy już się uporam z książką Głowackiego.   






      Do rzeczy, jak wspomniałem, zmęczony Lalką, nie mogąc zabrać się za trzeci tom Pana Lodowego Ogrodu Grzędowicza postanowiłem dla odmiany przeczytać jakiś reportaż, może biografię, może książkę historyczną bądź cokolwiek innego, co będzie odskocznią od tego co czytałem ostatnio. Szczęśliwie trafiłem na promocję w serwisie ebookpoint.pl, w której oferta dotyczyła książki Wałkowanie Ameryki Marka Wałkuskiego (dziennikarza radiowej Trójki, mieszkającego od kilku ładnych lat w Stanach Zjednoczonych). Nie pamiętam niestety działalności pana Wałkuskiego jako dziennikarza Trójki z czasów kiedy mieszkał w Polsce, z miłą chęcią natomiast słuchałem jego copiątkowych utarczek słownych z panem Kubą Strzyczkowskim, które miały miejsce na antenie programu trzeciego w piątkowe popołudnia. Często zdarzało się tak, że kiedy wracałem z pracy słuchając radia, i natrafiwszy na ich dyskusję o życiu w USA i słynnych napadach rabunkowych, o których ze swadą opowiadał pan Wałkuski, kiedy docierałem na miejsce, nie wysiadałem z auta, ale czekałem do końca dyskusji. Stąd też pewnie decyzja o kupnie Wałkowania Ameryki skutkująca niemal natychmiastowym rozpoczęciem czytania.

      Przyznam, że musiałem nieco dopasować kindlowe wydanie książki i zrobić je nieco bardziej przyjaznym, a zatem zmieniłem domyślny krój pisma, odstępy między wyrazami, kombinowałem także z wielkością liter (ostatecznie zostawiłem je na tym samym poziomie).

       Autor pisze o swoim pobycie w Stanach Zjednoczonych, opisuje pierwsze wrażenia, przedstawia Amerykę, taką jaką jest w rzeczywistości, niekoniecznie taką jaką mamy możliwość zobaczyć w filmach czy serialach z Hollywood. Dotyka istotnych tematów, takich jak relacje rasowe, religijne, kwestie kulturowe, dotyczące posiadania broni palnej, mniejszości narodowych i ich praw, oraz tendencji demograficznych, które mogą w niedalekiej przyszłości zmienić nieco oblicze Ameryki.

    Książka składa się z trzynastu rozdziałów: Mój nowy dom, Dzieci wuja Sama, Typowy Amerykanin, Amerykański tygiel etniczny, Trudne relacje rasowe, Raj dla bogów, Amerykańska wieża Babel, Wolność gwarantowana, Sam się obronię, Country - dusza Ameryki, Za kierownicą, Polska w Ameryce, Jeszcze nie zginęła. Nie ukrywam, że pisząc te słowa nie skończyłem jeszcze czytać, tekst zatem powstaje na raty. Skończyłem właśnie rozdział Sam się obronię, który dotyczył, bardzo kontrowersyjnej, zwłaszcza ostatnio kwestii posiadania broni. Jak wykazuje Wałkuski, łatwa dostępność do broni palnej wynika z amerykańskiej tradycji, później zaś prawo do jej posiadania zostało wpisane w konstytucję, co ciekawe, mimo tak wielu ofiar łatwego dostępu do broni palnej, amerykanie każdą dyskusję dotyczącą ograniczenia jej powszechności traktują jako atak na ich konstytucyjnie zagwarantowane swobody. 

      Wspomniana wolność jest w przypadku tego wielkiego kraju bardzo istotna, autor przedstawia masę przykładów świadczących o tym dobitnie, chociaż dla europejczyków wydawać się mogą ostrą przesadą, wystarczy, że przytoczę przykład legalnie działających organizacji rasistowskich, możliwość swobodnego krytykowania (czasami przeradzającego się w jawne obrażanie) innych nacji bądź osób publicznych, które to działania nie spotkają się z żadną represją ze strony Państwa. 




      Szczególnie zainteresował mnie rozdział poruszający temat religii i religijności amerykanów. Okazuje się, że około 90% mieszkańców tego kraju określa się jako osoby religijne, do najpopularniejszych zaś wyznań należą różne rodzaje protestantyzmu, później (nie jestem pewien czy we właściwej kolejności) katolicy, wyznawcy judaizmu i islamu. Często religia jest świetnym biznesem oraz sposobem na finansowy sukces - istnieją kościoły, które dzięki popularnemu i charyzmatycznemu liderowi przyciągają masy wyznawców, promują się zaś poprzez książki, płyty audio i dvd tychże pastorów.

      Innym opisywanym zjawiskiem jest popularność muzyki country. Fenomen tej muzyki, której najbardziej znani wykonawcy walczą o pierwsze miejsca list przebojów z gwiazdami rocka czy popu wynika, jak mniemam, z jej melodyjności oraz stosunkowo mało skomplikowanej warstwy tekstowej, traktującej między innymi o zwykłym prostym, czasami sielankowym życiu na amerykańskiej prowincji, o miłości czy Bogu, który jak wspomniałem wcześniej odgrywa w życiu Amerykanina bardzo istotną rolę. Istotną do tego stopnia, że mieszkańcy tego wielkiego kraju nie wyobrażają sobie na stanowisku prezydenta osoby niewierzącej, prędzej satanista objąłby tę funkcję niż osoba będąca zdeklarowanym ateistą. Skąd ja to znam.

      Podsumowując: książka jest napisana przystępnym językiem, czyta się ją szybko, razić może jedynie spora ilość danych statystycznych, dają one jednak pojęcie o wielu kwestiach, które ciężko byłoby przedstawić opisując je jedynie. Wydaje mi się, że autor pozostawił sobie pewną furtkę, umożliwiającą mu napisanie kontynuacji, jest przecież ogrom tematów, które nie zostały nawet liźnięte w najmniejszy sposób. Mam na myśli rozwój gatunków muzycznych ściśle związanych z USA – czy to blues, czy rockandroll jak również grunge lub hiphop. Z miłą chęcią poczytałbym także o słynnym Hollywood, czasach prohibicji (na fali popularności serialu BoardwalkEmpire, który z całą odpowiedzialnością polecam). Nie znam planów pana Wałkuskiego, ale jeśli planuje taką czy inną kontynuację to już ma jednego zainteresowanego czytelnika.




        Jeszcze jeden wniosek na koniec: Amerykanie naprawdę kochają swój kraj. Już teraz rozumiem te pokłady patetyzmu w ich produkcjach filmowych, on po prostu musi tam. Dla nich to całkiem naturalne.